Promienie słońca już wkradały się przez szparki drewnianej żaluzji do pokoiku Leonka. Był rześki, czerwcowy poranek. Idealny dzień, aby złowić nowe trofeum i przeżyć kolejną wspaniałą przygodę.
Leonek jest małym chłopcem, choć jego odwaga już nie jednego dorosłego zadziwiła. Ma swój drewniany mieczyk, którym się posługuje udając się codziennie do przydrożnego lasku. Mieszka w domku, który jest wąski i bardzo wysoki, jego pokoik znajduje się na dwunastym piętrze, a nad nim jest już mały stryszek. Wiosną i latem słyszy jak poćwierkują na dachu ptaszki. A jesienią i zimą schronienie pod czerwonym dachem znajdują te same małe ptaszki, jak wróbelki i sikorki. Bo nie odlatują do ciepłych krajów, jak robią to bociany, słowiki i kukułki.
Przy tych porannych świergotach ptaszķów nie trzeba budzika Leonkowi.
Lato w pełni! Otwiera jedno oko, patrzy na okno, obraca się na wznak i liczy do pięciu. Przyjemne świergotanie, pomyślał, wspaniała pobudka!
Czym prędzej wstał, a raczej wyskoczył z pod kocyka, przekręcił dwa razy biodrami, zrobił wymach do przodu, do tyłu ramionami. Podskoczył trzy razy, aż kurz ze skrzypiącej podłogi uniósł się, by potem znów powoli znaleźć miejsce w szczelinach. Leon nie próżnował z rana, a była godzina szósta. Otworzył na oścież okno i wykrzyknął:
– Co za piękna pogoda!- po czym dodał – Jaki to dzień? Przygody dzień! Wyruszam więc, hej, hej!
Obrócił się na pięcie, sięgnął jedną ręką po swój mieczyk, schowany w skórzanej pochwie, drugą zaś po plecak z przygotowanym ekwipunkiem. Gotowy zbiegł po stu dwudziestu czterech schodach. Na ganku stał imbryk z ciepłą herbatą. Babcia Leonka o poranku już szykowała śniadanie. Nalał sobie filiżankę naparu z malin i wyszedł na podwórze. Rozejrzał się dookoła, domowe zwierzęta już zabierały się za swoje solidne porcje śniadaniowe. Po kilku łykach herbaty zgłodniał i Leon, cichym krokiem wszedł do kuchni po czym głośno powiedział:
– Dzień dobry Babciu Tereniu!
– Och, Leon! Dzień dobry, dzień dobry… Znów mnie przestraszyłeś- pokiwała palcem- Nie tak się wita ze staruszką, bo zejdę tu na zawał, ha! No dobrze, zjedz sobie kanapkę w drodze. Powiem mamie, że wszystko zjadłeś – konspiracyjnie puściła oczko do wnuczka. Ten podskoczył i ucałował babulkę w oba policzki. Spakował owinięte w biały papier kanapki do plecaka, a jedną pochwycił z talerza do ręki, oblizał resztki domowej marmolady na łyżeczce i w podskokach zmierzał do wyjścia:
– Dziękuję Babciu! Do miłego zobaczenia!- zszedł po schodkach i ruszył w stronę kanciapy.
Przy wyciąganiu rowerku zawsze nucił sobie piosenkę, którą śpiewała mu mama, od chwili jego przyjścia na świat:
Mały Leon, dzielny Leon
Co z nieba nam spadł
Szczęśliwa gwiazdka nasza
Uśmiechem swoim zaraża
Obyś, nasz synku, zawsze
Podążał drogą wiedzy
Zdobywał wysokie szczyty
I kochał swych najbliższych.
Mieczyk swój drewniany
Noś przy sercu i miej zawsze
Dobre myśli, gdy daleko
Zajdziesz od domu.
Ta piosenka dodawała mu otuchy, gdy wyruszał na nowe ścieżki w pobliskim lesie. Jego przygody, te małe i te wielkie zawsze zadziwiały słuchaczy, jak taki mały chłopczyk może mieć w sobie tyle odwagi i wyobraźni!
Dzisiaj Leon chciał dotrzeć do polanki, gdzie latały najpiękniejsze motyle. To był naprawdę pięknie rozpoczynający się dzień. Na rowerze śmigał bez trzymanki, choć po ścieżkach w lesie musiał uważać na wyrastające spod ziemi korzenie i leżące konary. Gdy był już od domu dość daleko, bo jakieś pięć minut drogi na pieszo, zszedł z roweru i wyciągnął swój drewniany mieczyk. Był teraz gotowy na przygodę, więc oparł rower o przydrożny dąb i dalej poszedł pieszo. Ścieżka była kręta i prowadziła przez wyżynę, więc musiał się trochę wysilić zanim doszedł do polanki. Dookoła zielone liście krzewów i drzew, a z korony drzew roznosił się ptasi śpiew. Dotarł do miejsca, gdzie schodzi się siedem dróg, na środku było miejsce na ognisko, a dookoła leżały rozrzucone śmieci. Szklane butelki, papierki i folie przemieszczały się pod wpływem wiatru, w palenisku unosił się cienki strumień dymu. Leon stanął przerażony tym widokiem, rozejrzał się dookoła, nikogo nie było, choć nie tak dawno ktoś się bawił w najlepsze, tylko, że zapomniał zabrać swoich śmieci i zgasić dobrze ognisko. Nie wahał się długo, przystąpił do działania. Najpierw poszedł przydusić żar, swoim drewnianym mieczykiem szybko poklepał żarzące się drewno, a następnie zaczął zbierać śmieci do worka, który miał w plecaku. Gdy już pozbierał wszystkie śmieci, musiał usiąść i odpocząć pod dębem. Zamknął oczy na chwilę i przyśniło mu się coś niesamowitego! Wielka łąka a na niej olbrzymia złota pajęczyna. Po środku złotych pajęczy nici siedział pająk z białym krzyżem na tyłowiu (plecach ośmionożnego drapieżcy). Pająk mówił do niego: ” pokażę Ci miejsce, do którego musisz dotrzeć, aby uratować biedną jaskółkę…”
Nagle daleki huk spadającego drzewa obudził Leonka. Przetarł oczy, zdziwił się, że uciął sobie drzemkę.
Wiedział, że musi odnaleźć to miejsce, które mi się przyśniło.
Powiedział na głos:
– Miałem zadanie od tajemniczego, olbrzymiego pająka. Ten ośmionożny przyjaciel miał przygotowaną zagadkę dla mnie, teraz muszę odnaleźć jaskółkę. Nie miałem zbyt wielu wskazówek jak dostać się do tej łąki, wiedziałem natomiast, że znajdę Pająka, gdy tylko wejdę w sieci jego olbrzymiej pajęczyny.
Dotarcie do miejsca ze snu zajęło Leonowi ponad pół godziny! A jechał bardzo szybko swoim rowerem, kierując się na północ. Dobrze, że dziadek nauczył Leona kierunków świata i wręczył mu kompas. Niezawodny! Naprawdę, każdy podróżnik i włóczęga powinien mieć przy sobie choćby malutki kompas, aby we właściwym momencie odnaleźć swoją drogę.
Łąka pająka była rzeczywiście olbrzymia. A co tam się wydarzyło i jaką Leon przeżył przygodę dowiesz się niebawem… Gdy jaskółka przyleci z listem.
Dobranoc,
~ Ciocia Leosia